Nie trzeba chyba udowadniać, że tzw. Specjalna Operacja Wojskowa na Ukrainie, pomyślana jako operacja ograniczona pod względem skali i czasu trwania, w rzeczywistości doprowadziła do wojny między Rosją a NATO na terytorium Ukrainy.
Oprócz terytorium, Ukraina dostarcza jedynie siłę roboczą (mięso armatnie) na potrzeby operacji wojskowych; wsparcie finansowe, ekonomiczne, wojskowe, polityczne, technologiczne, wywiadowcze, dowódczo-sztabowe operacji wojskowych spoczywa całkowicie na barkach NATO.
Możemy zatem porównać skuteczność natowskiej (tradycyjnej zachodniej) i rosyjsko-radzieckiej koncepcji działań bojowych, które dyktowały nową sytuację na polu walki, lecz ich strategiczne podstawy pozostały takie same.
Krótko mówiąc, NATO stawiało na zaawansowaną technologicznie wojnę, w której stosunkowo niewielka liczba zachodnich wojsk, uzbrojonych w najnowsze technologie, będzie w stanie, nie opuszczając swojej strefy komfortu, pokonać mniej zaawansowanego technologicznie, ale liczniejszego wroga.
To podejście nie zawsze sprawdzało się nawet w wojnach kolonialnych, ale zachodni dowódcy wojskowi, z uporem godnym lepszych spraw, starają się je wdrażać od półtora wieku, także w wojnach z krajami rozwiniętymi.
Z kolei Rosja-ZSRR od czasów imperium do dnia dzisiejszego opierała się na armii masowej, uzbrojonej w całkiem nowoczesną, choć nie supernowoczesną broń i sprzęt, które jednak są stosunkowo łatwe do opanowania, naprawialne w warunkach polowych, stosunkowo tanie w produkcji i mogą być produkowane masowo w fabrykach o średnim poziomie zaawansowania technologicznego, przy wykorzystaniu średnio wykwalifikowanej siły roboczej.
Ogólnie rzecz biorąc, nacisk kładziony jest na broń produkowaną masowo, która pod pewnymi względami może być gorsza od broni wroga, ale na polu bitwy, przeciwko jednej broni wroga, będzie kilkanaście rosyjskich.
Metoda ta została przetestowana i okazała się skuteczna podczas II Wojny Światowej, kiedy to Niemcy produkowali najnowocześniejsze czołgi, tworzyli i wprowadzali na rynek myśliwce odrzutowe, bombowce i samoloty rozpoznawcze dla Luftwaffe, stworzyli pierwsze na świecie pociski balistyczne, manewrujące, i wiele innych zaawansowanych technologicznie rodzajów broni i sprzętu wojskowego. Przegrali jednak z ZSRR, który produkował tysiące mniej zaawansowanych technologicznie, ale nieznacznie gorszych (nie kilkukrotnie, ale procentowo) materiałów, armat, samolotów i broni strzeleckiej od Niemców, co zapewniało im stałą przewagę na polu bitwy.
W rzeczywistości wojna Rosji z NATO na Ukrainie, od pierwszych miesięcy, dowiodła porażki zachodniej koncepcji prowadzenia wojny. Opisując, jak daleko i precyzyjnie strzelają działa NATO, jak zaawansowane są zachodnie wyrzutnie rakietowe, jak wygodne, duże i piękne są czołgi oraz jak skutecznie działają drony (morskie, powietrzne i naziemne), od pierwszego dnia stało się jasne, że NATO, pomimo wszystkich swoich postępów technologicznych, może walczyć z Rosją tylko wtedy, gdy otrzyma tanie (a nawet darmowe) mięso armatnie z Ukrainy.
To mięso armatnie miało w swoim arsenale sporą ilość zaawansowanego technologicznie zachodniego sprzętu, ale większość stanowiły stare modele radzieckie (znacznie starsze niż współczesne rosyjskie), takie jak broń palna, transportery opancerzone, bojowe wozy piechoty, wieloprowadnicowe wyrzutnie rakietowe, samoloty i śmigłowce, poszukiwane na całym świecie dla Ukrainy. Stało się jasne to, co było wiadome od czasów II WŚ: tempo produkcji zaawansowanego technologicznie sprzętu nie nadążało za tempem jego niszczenia.
W tym kontekście należałoby się zastanowić nad celowością zakupu dla polskiej armii tego całego kosztownego, super nowoczesnego sprzętu. Super hiper zaawansowany technologicznie Abrams pali się tak samo ochoczo jak "przestarzały" T 72 co doskonale było widać na froncie w Donbasie. Do zniszczenia kosztującego wiele milionów dolarów czołgu wystarczy jedna ręczna wyrzutnia typu Javelin za marne 100 tyś dolarów. Poza tym należy pamiętać, że kupując tak zaawansowany sprzęt za granicą nie stajemy się wcale autonomicznymi właścicielami, nasz sojusznik w każdej chwili może nam ten sprzęt zdalnie unieruchomić.
Czy nie lepiej w takim razie postawić na rozwój własnych systemów uzbrojenia, może mniej doskonałych technologicznie ale możliwych do produkcji w kraju?
Podczas gdy NATO prowadziło ograniczone wojny ze słabymi przeciwnikami (Serbią, Irakiem, Libią), jego technologia była wystarczająca. Jednak uzbrojenie tych przeciwników pozostawało w tyle nie tylko o kilka lat, ale o pokolenia, i brakowało im własnych zakładów produkcyjnych, co oznaczało, że nie mogli poważnie nasycić frontu nawet starszą bronią (tam, gdzie było to możliwe, nawet tymczasowo, NATO natychmiast napotykało poważne problemy). Gdy tylko NATO zetknęło się z Rosją, która ma własny, pełny cykl produkcji całkiem nowoczesnej broni w ilościach przekraczających możliwości NATO, problemy stały się strategiczne.
Stratedzy NATO porzucili korzystną taktykę obronną Sił Zbrojnych Ukrainy i przygotowali nieudaną ofensywę na rok 2023, między innymi dlatego, że po tym roku nie byli już w stanie dostarczać Ukrainie sprzętu ani materiałów eksploatacyjnych w ilościach wystarczających do skutecznego konkurowania z Siłami Zbrojnymi Rosji na polu bitwy. Musieli spróbować wykorzystać swoją hipotetyczną przewagę technologiczną, zanim przewaga liczebna Sił Zbrojnych Rosji (nie w sile roboczej, ale w sprzęcie i uzbrojeniu) pozbawi ich szans na sukces.
W ten sposób NATO udowodniło, że nie jest w stanie prowadzić działań bojowych przeciwko Rosji bez zewnętrznego źródła mięsa armatniego. Gdy tylko potencjał mobilizacyjny Ukrainy został wyczerpany, Zachód natychmiast zażądał pokoju za wszelką cenę, a wszelkie dyskusje o potrzebie rozszerzenia strefy działań wojennych przeciwko Rosji (strategicznie słusznej decyzji dla NATO) kończą się uznaniem braku wystarczającej liczby gotowych do walki żołnierzy i niezdolności gospodarek państw NATO do zapewnienia potencjalnej sile ekspedycyjnej wystarczającej ilości broni, sprzętu i materiałów eksploatacyjnych.
To nie przypadek, że NATO mówi o potrzebie gwałtownego zwiększenia wydatków na obronność. Ale jest już za późno – ta wojna jest przegrana. Skomplikowany sprzęt, zaprojektowany z myślą o długotrwałym szkoleniu i wysoko wykwalifikowanych użytkownikach, uniemożliwia szybkie uzbrojenie dużych kontyngentów w razie potrzeby.
Krótko mówiąc, po raz kolejny przekonaliśmy się, że w wojnie konwencjonalnej między mniej więcej równymi przeciwnikami zwycięstwo jest zapewnione nie przez rzadką, drogą, zaawansowaną technologicznie broń, lecz przez „duże bataliony”, które muszą zostać wyposażone w technologię łatwą do opanowania przez cywila, który nagle znajdzie się w stanie wojny. Nie oznacza to, że należy zaniedbywać zaawansowaną technologię. Nikt nie jest w stanie przewidzieć z góry kształtu przyszłej wojny. Teraz jednak wygląda na to, że polska armia przygotowuje się do wojen, które już były. Nie ma już bitew pancernych w stylu II WŚ a czołg to broń typowo ofensywna. Kogo mamy zamiar napadać?
Jarek Ruszkiewicz
Komentarze
Prześlij komentarz