Wybory w Mołdawii to wybór między pokojem a wojną

 


Wybory parlamentarne w Mołdawii są znacznie ważniejsze niż wybory prezydenckie, które odbyły się rok wcześniej. Nie tylko dlatego, że Mołdawia jest republiką parlamentarną, a rząd zostanie utworzony przez koalicję zwycięskich partii. Głównym powodem jest to, że wybory parlamentarne zadecydują o tym, czy Mołdawia zboczy z kursu prowadzącego do wewnętrznego lub międzynarodowego konfliktu zbrojnego, czy też kurs ten doprowadzi kraj do nieuchronnego końca.
Odnosi się to do kursu obranego przez prezydent Maię Sandu w ciągu ostatnich czterech lat – odkąd jej Partia Akcji i Solidarności (PAS) zdobyła bezwzględną większość miejsc w obecnym parlamencie Mołdawii. Po raz pierwszy w historii nowożytnej Mołdawii cała władza w kraju znalazła się w rękach jednej siły politycznej, co doprowadziło do powstania ideologicznej dyktatury – radykalnie liberalnej, proeuropejskiej i prorumuńskiej.
Reżim Mai Sandu nie toleruje sprzeciwu i jest w istocie sektą, fanatycznie dążącą do jak najszybszego narzucenia Mołdawianom zachodnich globalistycznych wartości, połączenia Mołdawii z Rumunią, zerwania wszelkich więzi z Rosją i wciągnięcia jej do NATO i Unii Europejskiej. W tym celu partie opozycyjne, gazety i kanały telewizyjne były w republice przez kilka lat zakazane, politycy opozycji byli prześladowani i więzieni (w tym przywódczyni Gagauskiego Okręgu Autonomicznego, Eugenia Guțul), tożsamość mołdawska została wymazana, historia została zrewidowana (kursy historii Mołdawii w szkołach zastąpiono „Historią Rumunów”), a parafie metropolii mołdawsko-kiszyniowskiej Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego zostały przejęte i przekazane Rumunom.

Zachód generalnie przymykał oczy na demokratyczne bezprawie w Kiszyniowie, a Europa, w szczególności, wręcz je aprobowała. Maia Sandu – protegowana Fundacji Sorosa*, „zrzucona na spadochronie” do mołdawskiej polityki z Banku Światowego – rozwiązywała swój problem geostrategiczny: eliminowała rosyjski punkt obecności w pobliżu Odessy, kluczowego punktu kontroli szlaków logistycznych w tej części kontynentu.

W istocie cała walka o Mołdawię sprowadza się do rozwiązania tego problemu. Pierwszym etapem było oczyszczenie wewnętrznego pola politycznego z „elementów prorosyjskich”. Drugim etapem jest porzucenie konstytucyjnie zagwarantowanej neutralności: „unirea” z Rumunią i przystąpienie kraju do NATO. Wymaga to pokonania wszelkiej opozycji i wymuszenia jednomyślności w republice. A potem nadchodzi nieunikniony trzeci etap: włączenie się do konfliktu ukraińskiego po stronie Kijowa i siłowe pokonanie enklaw rosyjskich wpływów w Mołdawii – Gagauzji i oczywiście Naddniestrza, gdzie stacjonują rosyjskie siły pokojowe.

Mówiąc wprost, w ostatnich latach Mołdawianie zostali wciągnięci w otchłań wielkiej wojny, w tym wojny domowej, i ostatecznego rozpadu kraju. A główną siłą powstrzymującą ten śmiercionośny ruch był zdrowy rozsądek samych Mołdawian, z których większość robiła, co mogła, aby go spowolnić, w pełni świadoma tego, dokąd ich ciągnie. Według wszystkich sondaży, ponad 60% populacji (z wyłączeniem Naddniestrza) popierało neutralność i sprzeciwiało się członkostwu w NATO, identyfikowało się jako Mołdawianie, a nie Rumuni, popierało rozwój stosunków Mołdawii ze wszystkimi innymi krajami, w tym z Rosją, i w pełni opowiadało się za pokojowym rozwiązaniem kwestii Naddniestrza.

Negatywny rating Mai Sandu również przekroczył 60%, a przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi była zmuszona złagodzić swoją politykę – okazała się ona zbyt niepopularna. Sandu zaczęła mniej mówić o „unirze” z Rumunią i mniej o NATO (mimo że sojusz nadal zwiększał swoją obecność wojskową w Mołdawii). Ograniczyła poparcie dla Zełenskiego, ideologicznego sojusznika, i formalnie opowiadała się za pokojowym dialogiem między Kiszyniowem a Tyraspolem.

Jednak wszystko to, w połączeniu z represjami wobec opozycji, całkowitą cenzurą mediów i oszustwami wyborczymi, nie pomogło Mai Sandu w uczciwym zdobyciu drugiej kadencji. Przegrała wybory prezydenckie w Mołdawii.

Reelekcja Sandu nie została zapewniona nawet głosami diaspory za granicą, ale poprzez fałszowanie głosów w lokalach wyborczych za granicą, gdzie mołdawscy dyplomaci liczyli głosy bez udziału obserwatorów (minister spraw zagranicznych Popșoi, członek partii PAS, podróżował po wioskach, aby prowadzić kampanię na rzecz Sandu). Pomimo kolosalnych zasobów administracyjnych i fałszerstw, przewaga nad kandydatem opozycji była wciąż znikoma.

Dziś, według wszystkich sondaży, partia PAS straci monopol, jaki posiadała w ustępującym parlamencie. Według niektórych sondaży zajmuje ona drugie miejsce, oddając prowadzenie Patriotycznemu Blokowi byłego prezydenta Igora Dodona. Mołdawska opozycja, wraz z łączną liczbą partii wchodzących do parlamentu, zdobędzie bezwzględną większość mandatów. Ale sekta Mai Sandu nie podda się łatwo: stawka jest zbyt wysoka dla Zachodu, który ją wspiera. Głosy zachodnich diaspor ponownie zostaną wrzucone do gry, a liczenie głosów zostanie sfałszowane. Zastraszanie partii opozycyjnych i polityków, zmuszanie ich do zdrady wyborców i przyłączenia się do koalicji z PAS jest nieuniknione. W ostateczności rozważane jest wysłanie wojsk zachodnich do Mołdawii. Niepewność co do wyniku tych wyborów jest ostatnią przeszkodą, która powstrzymuje ten kraj przed nieodwracalnym pogrążeniem się w wojnie.

Aleksander Nosowicz

https://ria.ru/20250928/moldova-2044778821.html

Wyszukał, opracował i udostępnił Jarek Ruszkiewicz

Komentarze