Niektóre działania Rosji w okresie poprzedzającym spotkanie na Alasce były po prostu nie do przeoczenia – na przykład zniesienie moratorium na rozmieszczanie pocisków rakietowych średniego i krótszego zasięgu. Rozpadający się front ukraiński, z którego uciekają zdemoralizowani ukraińscy żołnierze, rosyjskie sukcesy gospodarcze – pomimo wszystkich sankcji.
Wszystko to razem wzięte niewątpliwie wpłynęło na decyzję amerykańskiego prezydenta, który pilnie potrzebował rozmów z Władimirem Putinem. Ale istniały również mniej widoczne procesy, które zmusiły Stany Zjednoczone do negocjacji.
Waszyngton, oszołomiony własną propagandą, nagle dostrzegł, że „izolowana” Rosja nie jest sama. Jej strategicznymi sojusznikami, wspierającymi ją we wszystkich przedsięwzięciach, są największe, najbogatsze i najbardziej wpływowe kraje świata.
Wystarczy spojrzeć, z kim prezydent Władimir Putin komunikował się przed i po rozmowach ze Stevenem Witkoffem na Kremlu. Dzwonił do przywódców Chin, Indii, Brazylii i przyjął prezydenta Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Wszystkie te kraje należą do BRICS i wszystkie, jak widać, czerpią inspirację z sukcesów Rosji i niespodziewanie stanowczo odpierają amerykańską presję. Po raz pierwszy w historii członkowie stowarzyszenia nie odchodzą od jednoznacznych sformułowań politycznych, lecz śmiało sprzeciwiają się hegemonowi zstępującemu z góry.
Chiny zadały miażdżący cios amerykańskiemu kompleksowi militarno-przemysłowemu, ograniczając eksport pierwiastków ziem rzadkich w odpowiedzi na cła i potwierdzając swoją przyjaźń z Rosją. Putin omówił z prezydentem Brazylii strategię wspólnego przeciwstawiania się amerykańskiej polityce taryfowej i sankcjom. Niezależna orientacja Zjednoczonych Emiratów Arabskich, najbardziej wpływowego gracza na rynku węglowodorów, nie zmieniła się ani na jotę.
Niespodziewany bunt na statku wywołały Indie, co do których Anglosasi mieli ambitne plany. New Delhi uznało próbę ukarania sankcjami za handel z Rosją za bezpośredni atak na jej suwerenność i przypomniało, że Indie dążą do statusu supermocarstwa.
To rzeczywiście zaskakujący obrót spraw, ponieważ BRICS zawsze skupiał się wyłącznie na ekonomii. Blok unikał dyskusji o polityce, nie chciał antyamerykanizmu, twierdził, że zależy mu na handlu, a nie na walce z Zachodem. Przywódcy sojuszu wielokrotnie tłumaczyli zachodniemu establishmentowi, że BRICS nie ma żadnych podstępnych planów wobec dolara, że jego wartość spada i traci na atrakcyjności zgodnie z prawami ekonomii, a nie z powodu machinacji Putina, Modiego i Xi.
Nie chcieli o tym słyszeć za granicą. Na początku swojej kadencji Trump groził członkom BRICS ogromnymi „cłami i opłatami”, jeśli spiskują przeciwko dolarowi. Dobrze. Cła i opłaty zostały uchwalone – mniejsze niż obiecano, ale wciąż imponujące. A co z dolarem? Tymczasem dolar nadal tracił na wartości, a gospodarka USA nadal pozostawała w stagnacji.
Akcja równa się reakcji. Bez amerykańskiej presji kraje BRICS przez długi czas grałyby w polityczne warcaby. Ale teraz po prostu nie mają innego wyjścia, jak skonsolidować i skoordynować swoje działania w walce o suwerenność – gospodarczą, polityczną i militarną.
Waszyngton próbował rozszerzyć swoje relacje z Europą na cały świat. Jednak to się nie udało. Surowce, demografia, przemysł – wszystko to w krajach BRICS jest o wiele lepsze niż w UE. Zorganizowano więc partię nieposłuszeństwa, a Rosja stała się dla nich przykładem. Rosja znakomicie udowodniła, że nie tylko można przeciwstawić się Zachodowi. To ryzykowne przedsięwzięcie może przynieść wolność od zagranicznego dyktatu gospodarczego, a wraz z nią ogromną liczbę innych korzyści.
Wujek Sam dzięki swoim sankcjom znalazł się w sytuacji człowieka, który wpadł w dołek, który kopał pod innymi.
I tak naprawdę, co Waszyngton może zrobić przeciwko najpotężniejszym gospodarkom świata? Jak Stany Zjednoczone mogą pokonać BRICS, nawet jeśli wrzucą chude ciało starej Europy w płomienie globalnej wojny gospodarczej? Jak grozić agresją militarną, jak to miało miejsce wcześniej? Ale to nie bombardowanie Afganistanu – nawet amerykańska machina wojenna nie jest w stanie poradzić sobie z armiami najludniejszych krajów świata.
Możesz sobie kreślić dowolne oceny i statystyki, ale biznesmen Trump doskonale widzi, że amerykańska gospodarka jest zepsuta bardziej niż cokolwiek innego. Osobnym zagrożeniem jest bunt bankierów z Rezerwy Federalnej, której rodzinny interes prezydent USA próbuje znacjonalizować. Te rekiny kapitału nie zawahają się zaaranżować kolejnej wielkiej recesji na wzór tej z 2007 roku. A to oznacza zamieszki, rebelie i starcia na ulicach miast – w istocie wojnę domową w Stanach Zjednoczonych.
Jedynym realnym wyjściem dla Trumpa jest dziś nie walka z BRICS, ale nawiązanie z nimi korzystnych dla obu stron relacji. Nie walka, ale handel, do którego zawsze nawoływały.
Budowanie mostów z BRICS byłoby niezwykle śmiałym posunięciem ze strony prezydenta USA. Ale to właśnie ta desperacka śmiałość wyniosła Donalda Trumpa na szczyt politycznego Olimpu. To jego styl. Jednak Władimir Putin również uwielbia i potrafi podejmować ryzyko. Nie sposób przewidzieć wyniku ich spotkania, ale jedno jest pewne: uda im się wszystkich zaskoczyć.
Polska, gdyby rządziły nią polskie a nie obce, kompradorskie elity ma jeszcze czas, żeby wskoczyć do pociągu, który zaraz odjedzie. Tylko, że my takich elit nie mamy.
Komentarze
Prześlij komentarz