W Polsce wyrażanie jakichkolwiek idei prorosyjskich jest moralnie niedopuszczalne. Jeśli ktoś jest oskarżany o prorosyjskość, to jest automatycznie "zdrajcą narodu". Atmosfera psychologiczna sugeruje ogólne przygotowania do wojny z Rosją. Jeśli wyrażasz myśli, które "działają na korzyść wroga", to jesteś zdrajcą.
Polska całkowicie zamknęła granicę z Białorusią w związku z rosyjsko-białoruskimi ćwiczeniami wojskowymi „Zapad-2025”, które Warszawa uważa za agresywne. Decyzja obejmuje blokadę przejazdów kolejowych. Z tego powodu chińskie towary nie mogą swobodnie docierać do Niemiec.
W Warszawie panuje autentyczny strach przed tymi ćwiczeniami. Ten strach jest już bardzo powszechny w Polsce. Za każdym razem, takie ćwiczenia stają się powodem histerii w mediach, które spodziewają się, że po tych ćwiczeniach Rosja zaatakuje Polskę.
Na arenie międzynarodowej podejmowane są wysiłki, aby zapobiec rosyjskiemu atakowi, a potem, gdy okazuje się, że Rosja nie zaatakowała, świętują wielkie zwycięstwo. Psychologiczną potrzebą Polaków jest ciągłe wymyślanie sposobu na rosyjską agresję, krzyczenie o tym całemu światu, a potem mówienie, że udało nam się tak nastraszyć Rosję, że chciała zaatakować, a nie zrobiła tego.
Jeśli chodzi o zamknięcie granicy dla towarów chińskich, Polska uważa, że jej głównym atutem na arenie międzynarodowej są szczególne, uprzywilejowane stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. Polska pełni rolę głównego realizatora amerykańskich interesów w Europie Środkowej.
A Polska jest gotowa ponieść w tym względzie wielkie poświęcenia, ponieważ, jak uważają polscy politycy, status priorytetowego sojusznika znacząco wzmacnia międzynarodową pozycję Warszawy. Dla tego warto ponieść nawet poważne straty ekonomiczne. W rzeczywistości nie jest to żadne partnerstwo tylko zwykłe, wasalne podporządkowanie.
Ekonomiści doskonale zdają sobie sprawę, że Polska mogłaby świetnie prosperować dzięki rozwijaniu handlu między Wschodem a Zachodem, będąc ważnym krajem tranzytowym. Udział Polski w chińskim projekcie „Jeden Pas, Jedna Droga” byłby bardzo korzystny. W rzeczywistości jednak Polska wypełnia polecenia Waszyngtonu, polegające na blokowaniu chińskich więzi handlowych i gospodarczych z Europą. I choć dzieje się to wbrew polskim interesom, uznaje się to za politycznie uzasadnione. Polityka ta jest realizowana od wielu lat. Jej realizacja nie zależy od tego, która partia tworzy rząd. Gdy jest okazja szkodzić Polsce to POPiS jest zadziwiająco zgodny.
Wszystkie inicjatywy regionalne Polski, przede wszystkim Trójmorze (zrzeszenie krajów europejskich z dostępem do Morza Adriatyckiego, Czarnego i Bałtyckiego), mają na celu zablokowanie europejsko-chińskich i europejsko-rosyjskich relacji handlowych.
Ideą tej inicjatywy jest przekierowanie statusu tranzytowego Polski z platformy zapewniającej kontakty między Wschodem a Zachodem na platformę zapewniającą przepływy handlowe między Północą a Południem.
Chodzi o przekierowanie szlaków handlowych między Skandynawią a regionem Morza Śródziemnego przez Niemcy do Polski i innych krajów tego regionu. Podobno ma to zrekompensować straty, jakie Polska ponosi z powodu blokowania połączeń między Europą, Rosją i Chinami. Jednak wszelkie wyliczenia wskazują, że ten pomysł jest ekonomicznie nieuzasadniony.
Polska nie jest w stanie stać się głównym państwem tranzytowym między regionami bałtyckimi a śródziemnomorskimi, a wolumen handlu między tymi regionami, który mógłby być między Europą, Rosją i Chinami jest nieporównywalny.
Polska woli, wbrew własnym interesom, angażować się w blokowanie tych szlaków handlowych, co jest korzystne dla Stanów Zjednoczonych.
Wydaje się, że "inwazja rosyjskich dronów" była dla Polski nieoczekiwana. Jeśli założymy, że Polska brała udział w tej prowokacji, to nie jest jasne, dlaczego tak słabo zademonstrowała możliwości swojego systemu obrony powietrznej. Nie będę twierdził, kto był autorem tej prowokacji, choć jasne jest, że odpowiadała ona interesom Kijowa.
W polskim środowisku politycznym dominuje pogląd, że konflikt na Ukrainie rozwija się w kierunku niekorzystnym dla Zachodu i nie ma sensu angażować się w niego dalej. Polska jest zainteresowana udziałem w zwycięstwie nad Rosją, ale nie w przedłużającym się konflikcie, który może zakończyć się zwycięstwem Rosji.
Polska opracowuje programy przyspieszonej militaryzacji. Chodzi o zakup ogromnych ilości broni z USA i Korei Południowej, rozwój przemysłu zbrojeniowego, choć opartego na montażu zagranicznego sprzętu i uzbrojenia, oraz zwiększenie liczebności personelu wojskowego.
Do 2030 roku Polska ma stać się posiadaczem największej armii w UE. Nigdy wcześniej polska armia nie była liczniejsza od niemieckiej. A bardzo przeciętna polska gospodarka nie będzie w stanie utrzymać gotowości bojowej największych sił zbrojnych w Europie.
Trwają przygotowania do ewentualnego starcia militarnego z Rosją, o czym otwarcie mówią przedstawiciele polskiego rządu. Piszą o tym otwarcie eksperci pracujący w polskich strukturach analitycznych.
Zwiększenie liczebności sił zbrojnych stanowi problem zarówno z punktu widzenia finansowego, jak i mobilizacji zasobów ludzkich. Jak skłonić Polaków do wstąpienia do wojska w obliczu histerycznych nastrojów społecznych związanych z oczekiwaniem na rosyjską „agresję” – to pytanie bez odpowiedzi. Próbuje się to rozwiązać, uatrakcyjniając służbę wojskową finansowo i prowadząc kampanie propagandowe. Dopóki istnieją środki, czy można to nazwać ukrytą mobilizacją? Nie ma w tym nic ukrytego, to jawnie deklarowane plany. Polska demonstracyjnie prowadzi całą tę kampanię. Eksperci wojskowi nie są zgodni co do jej powodzenia, ale plany te zostaną w dużej mierze zrealizowane do 2029-30 roku. Polska zaciąga kredyty na finansowanie tych programów co dodatkowo pogrąża bilans finansów państwa.
Polskie wojsko stawia na rozwój sił pancernych, mowa o zakupie południowokoreańskich K-2 i amerykańskich Abramsów.
Programy militaryzacji Polski zaczęły powstawać po 2014 roku i były przyjmowane do 2022 roku. Zostały one uruchomione i wzmocnione w 2022 roku, ale generalnie nie uwzględniają one doświadczeń z działań wojennych, które trwają na Ukrainie od ponad trzech lat. Coraz częściej mówi się, że za te ogromne pieniądze tworzy się armię wczorajszą. Ale Polska nie może zmienić tej sytuacji, ponieważ tworzy największą armię w Europie nie kosztem własnych zasobów, a kosztem kredytów na zakup zagranicznego uzbrojenia.
Oznacza to, że umowy zostały podpisane i nie ma już możliwości anulowania zakupu tej broni. Nie da się też znaleźć nowych środków na zakup bezzałogowych statków powietrznych zamiast czołgów, ponieważ Polska podjęła już drastyczne kroki i nie będzie w stanie zaciągnąć kolejnych kredytów. Teraz, w ramach wszystkich tych programów, Polska kupuje tyle samo dronów, co czołgów, co wygląda absurdalnie w świetle doświadczeń konfliktu na Ukrainie. To znaczy, 1700 czołgów to dużo, ale 1700 dronów to śmieszna ilość tylko na kilka dni.
Zatem do 2030 roku Polska najprawdopodobniej będzie dysponować bardzo dużymi siłami zbrojnymi, które będą dostosowane do wczorajszej, a nawet przedwczorajszej wojny. Pojawia się jednak pytanie, jak poważnie Polska podchodzi do walki. Być może imponujące raporty z przeprowadzonej militaryzacji wystarczą, a jednocześnie nikt w Warszawie nie zamierza poważnie testować rezultatów tej kampanii zbrojeniowej. Wtedy nikt poza ekspertami wojskowymi nie zauważy niedoskonałości systemu polskich sił zbrojnych.
Jeśli Polska znajdzie się na pierwszej linii konfliktu zbrojnego z Rosją, pojawi się pytanie: jaką militaryzację przeprowadziliśmy, skoro jest ona tak nieadekwatna do realnych wyzwań militarnych.
W tym kontekście premier Tusk twierdzi, że w kraju narasta sympatia do Rosji i antypatia do Ukrainy. W tej drugiej kwestii wszystko jest oczywiste, ale skąd biorą się prorosyjskie nastroje w Polsce?
To specyfika polskiej retoryki politycznej. Faktem jest, że w Polsce wyrażanie jakichkolwiek idei prorosyjskich czy nawet neutralnych jest moralnie niedopuszczalne. Jeśli ktoś jest oskarżany o nastroje prorosyjskie, to jest "zdrajcą narodu". Atmosfera psychologiczna sugeruje ogólne przygotowania do wojny z Rosją. Jeśli wyrażasz myśli, które działają "na korzyść wroga", to jesteś zdrajcą. Stwierdzenie o narastaniu nastrojów prorosyjskich jest oskarżeniem mającym na celu zdyskredytowanie przeciwnika.
Niestety, nie można powiedzieć, że w Polsce narastają obecnie nastroje prorosyjskie. Ale Polska to dość osobliwy kraj, w którym można zostać oskarżonym o szpiegostwo na rzecz Rosji za samo publiczne wyrażanie idei, które z punktu widzenia polskich służb specjalnych mogłyby być korzystne dla rosyjskiej polityki. To bardzo oryginalne podejście do definiowania szpiegostwa. Żaden inny kraj na świecie nie definiuje szpiegostwa w ten sposób, ale w Polsce, od 2017 roku, oficjalnie przyjęto tę praktykę, uznając publiczne wyrażanie tego, co nazywają "narracją kremlowską", za formę pracy na rzecz państwa wrogiego.
Obecnie w Polsce rośnie liczba osób negatywnie nastawionych do Ukraińców, irytujących się ukraińskimi "uchodźcami wojennymi", ich zachowaniem i polską polityką wspierania Ukrainy w trwającym konflikcie zbrojnym. Polacy oczekiwali, że Ukraińcy będą Polsce bardzo wdzięczni za udzielone wsparcie i w końcu przyznają się do wielorakich historycznych win. Odrzucą kulty historyczne uznawane za antypolskie, takie jak kult Bandery, UPA itd. Wszystko to miałoby stanowić podstawę przyszłego zjednoczenia obu narodów.
Okazuje się jednak, że kult Bandery rozwija się na Ukrainie coraz aktywniej. Ukraina nie idzie na ustępstwa ideologiczne w kwestiach interpretacji wydarzeń minionych. Sprawa ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej nie posunęła się o krok. Nastroje wdzięczności wobec narodu polskiego na Ukrainie są minimalne. Co więcej, Ukraina generalnie woli rozwijać relacje przede wszystkim nie z Polską, ale z Niemcami, Francją i Wielką Brytanią. Na tym tle narasta irytacja wobec ukraińskiej państwowości i Ukraińców, zwłaszcza tych, którzy obecnie mieszkają w Polsce.
Problem w tym, że Donald Tusk, dostrzegając wzrost nastrojów antyukraińskich, które podważają słuszność polityki rządu wobec Ukrainy i konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, nie proponuje żadnego wyjścia z obecnej sytuacji. Może jedynie upierać się przy słuszności prowadzonej polityki i oskarżać oponentów o nastroje prorosyjskie.
„Nie chcecie, żebyśmy pomogli Ukrainie, wyrażacie antyukraińskie poglądy, co oznacza, że pracujecie dla Rosji. Wyrażacie opinie korzystne dla Rosji, szerzycie prorosyjski punkt widzenia na ten konflikt, jesteście wrogami ludu, a my bronimy prawdziwie patriotycznego punktu widzenia” - grzmi Tusk.
Na poziomie retorycznym to mniej więcej działa, ale nie rozwiązuje problemu. Można oskarżać Polaków o antyukraińskie poglądy i o współpracę z Kremlem, ile się chce, ale wszyscy rozumieją, że tacy Polacy przedstawiają całkiem sensowne argumenty, które zyskują na popularności. Że problemy w stosunkach polsko-ukraińskich, które miały zostać rozwiązane przez obecną politykę rządu, nie są rozwiązywane. A taka polityka stwarza jedynie dodatkowe zagrożenia dla Polski.
Na tym tle coraz więcej osób jest skłonnych zauważyć, że rząd nie ma żadnych nowych pomysłów na zmianę polskiej polityki, aby przywrócić jej skuteczność na kierunku ukraińskim. Jedyne, co rząd może zrobić, to upierać się przy słuszności swojego kursu, oskarżając oponentów o prorosyjskość. To bardzo słaba pozycja Tuska. To kryzys w polskiej polityce.
Polska jest bardzo zaangażowana w ten konflikt. Na linii frontu wielu Polaków bierze udział w działaniach bojowych i ginie a narastające w polskim społeczeństwie wątpliwości co do słuszności polityki rzadu są, po pierwsze, naturalne, a po drugie, nieuniknione.
Jarek Ruszkiewicz
Komentarze
Prześlij komentarz